Rozmowa z Jarosławem Rybakiem – autorem książek o polskich siłach specjalnych.
Na rynku ukazała się Pana nowa książka pt. „Trzy wojny <<Miotły>>. Operacje specjalne: Jak było? Jak jest? Jak będzie?”. To już kolejna pozycja o siłach specjalnych Pana autorstwa. Ta książka jest jednak wyjątkowa bo powstawała ponad dekadę. Dlaczego proces twórczy przy tej publikacji trwał tak długo?
Mam nadzieję, że wyjątkowość tej książki polega na wartościowej treści, a nie czasie pracy nad nią [Uśmiech]. A na serio… Ponad dekadę temu Zespół Bojowy „A” Jednostki Wojskowej Komandosów przejmował tradycje batalionu Armii Krajowej „Miotła”. Brałem udział w pierwszych spotkaniach specjalsów z weteranami. Tak się zaczęło moje zainteresowanie środowiskiem „Miotlarzy”. Potem uczestniczyłem w spotkaniach rocznicowych i świątecznych. Miały niesamowitą atmosferę. Specjalsi przyjeżdżali z żonami i dziećmi, weterani przyprowadzali bliskich. Atmosferę robiła kapela warszawska z przebojami z czasów międzywojennych. Były tańce. Specjalsi tańczyli z weterankami „Miotły”, weterani prosili do tańca żony żołnierzy. Niezwykły klimat, który uczestnicy tych spotkań zapamiętają do końca życia.
Wszystko to obserwowałem, robiłem krótkie wpisy na swojej stronie internetowej. W kilka lat po tym, jak „Biały” (gen. bryg. Tomasz Białas – przyp. red.) dowódca Zespołu Bojowego „A” (ZBA – przyp. red.) odszedł z Lublińca prowadziłem badania socjologiczne o roli tradycji w budowie tożsamości oddziałów specjalnych. Wtedy „Biały” stwierdził, że warto opisać to, co robili jego ludzie z ZBA. Tak pojawił się pomysł na książkę. Pisanie książki – szczególnie jeśli ma sporo wątków, wymaga rozmów z wieloma ludźmi – to spore wyzwanie organizacyjne. „Biały” wskazał więc „Cabiego” – pirotechnika, który miał skoordynować to wszystko. Potem wielokrotnie od kolejnych rozmówców słyszałem: „Skoro <<Biały>> uznał, że to ważne to rozmawiajmy”. Ten stosunek żołnierzy do – byłego już – dowódcy robił na mnie wrażenie.
Pracę nad książką rozpoczęliśmy niedługo przed ogłoszeniem lockdownu spowodowanego pandemią koronawirusa. Lockdown wyhamował prace, z czasem pojawiały się kolejne nowe tematy, które opóźniały dokończenie tematu.
Wspomniał Pan o osobie, która zmotywowała Pana do dokończenia książki. Można zdradzić jak zmotywował Pana do działania?
„Cabi” to profesjonalny żołnierz. Ponieważ powiedział dowódcy, że będzie koordynował przedsięwzięcie, więc musiał się wywiązać ze zobowiązania. Ponieważ słabym ogniwem byłem ja, więc mnie systematycznie pytał o postępy prac. Gdyby mnie tak nie męczył, to pewno maszynopis książki „Trzy wojny <<Miotły>>” nadal byłby tylko w moim komputerze.
Książka omawia historię i działania ZBA. Dlaczego właśnie to ten zespół stał się bohaterem Pana książki?
W 2013 r. wydałem „Task Force 50. Operacja Sledgehammer”. Książka została oparta na historii i działaniach Zespołu Bojowego „C” z Lublińca. Wtedy pomyślałem sobie, że dobrze byłoby gdyby powstały trzy książki z „Task Force 50” w tytule, każda poświęcona jednemu zespołowi bojowemu. Minęło kilkanaście lat i wróciłem do napisania książki o Zespole Bojowym „A”. Jest to zatem kontynuacja tego starego pomysłu.
Polecamy wywiad: Najlepsi przyjaciele to ludzie z GROM-u >>
Obserwuję ten zespół już od dawna, więc widziałem, że był on dowodzony przez charyzmatycznego oficera jakim jest „Biały”. W książce starałem się oddać relacje panujące w zespole. Ale trochę osłabiałem opinie żołnierzy, którzy opowiadali o „Białym”. Robiłem to celowo – jeżeli nie było się tam w środku, to można byłoby pomyśleć, że żołnierze – albo ja – przesadzamy w wychwalaniu „Białego”. Ale każdy, kto zna zespół od środka, wie, że „Biały” był wyjątkowym dowódcą, który doskonale dogadywał się z ludźmi. Miał też szczęście do zastępcy, którym był „Łukasz”. Obaj stworzyli kapitalny team, który promieniował na cały zespół. Z drugiej strony – jeśli żołnierze widzieli, że dowódcy mówią „za mną”, a nie „naprzód” – dawali z siebie wszystko.
„Białego” i Łukasza” w Lublińcu nie ma już od dawna, ale ten duch i te wspomnienia ich pomysłu na dowodzenie, cały czas są żywe. Podobnie zresztą działa obecny dowódca ZBA, w książce można znaleźć sporo potwierdzeń na taka opinię.
Książka ma dosyć nietypową strukturę i jest podzielona na trzy oddzielnie tematyczne części. Dlaczego zdecydował się Pan na takie rozwiązanie?
Najprościej pisać książki oparte na wspomnieniach, rozmawia się z człowiekiem, spisuje jego wspomnienia, przelewa na papier i redaguje. Na takim pomyśle opiera się niejedna książka, która okazała się bestsellerem. Ale ja już nie chcę opisywać świata, mam taka ambicję, żeby tłumaczyć procesy, które tym światem sterują.
Dlatego przy książce „Trzy wojny Miotły” sam sobie utrudniłem pracę. Pomysł był taki, aby w niej wytłumaczyć doktrynę DD/3.5 dotyczącą operacji specjalnych. Wskazuje ona na pięć zasad użycia jednostek specjalnych. Suche założenia doktryny postanowiłem przełożyć na prosty język. Każdy, kto interesuje się wojskami specjalnymi powinien to przeczytać, żeby zrozumieć system w jakim działają specjalsi – nie tylko w Polsce, bo doktryna jest w pełni spójna z doktrynami innych armii NATO.
Tak więc książkę podzieliłem na trzy części. W „Jak było” spojrzałem na doktrynę przez pryzmat historii, czyli działań batalionu AK „Miotła”, w „Jak jest?” opisałem działania ZBA w Afganistanie, a część „Jak będzie” to rozmowa z „Białym” o tym jak wnioski m.in. z wojny w Ukrainie i z konfliktu izraelsko-palestyńskiego wpłyną na zasady działania sił specjalnych w przyszłości. Stąd te trzy części. Dodatkowo każda część podzielona została na pięć rozdziałów. W każdym z nich tłumaczymy jedną z zasad działania sił specjalnych.
Porozmawiajmy o poszczególnych częściach. Pierwsza dotyczy elitarnego oddziału Armii Krajowej „Miotła”, której tradycje dziedziczy ZBA. Czego dowiemy się ze wspomnianej części?
Mówiąc najprościej, „Miotła” była jednym z tych konspiracyjnych oddziałów, które przeznaczono do likwidacji zdrajców, Polaków kolaborujących z Niemcami. W ich przypadku pierwsza zasada opisana w doktrynie DD/3.5, czyli wybór celów wysokowartościowych, nie różniła się od obecnie obowiązującej. Ale już zasady dotyczące dostępu do informacji, zrozumiałych relacji dowodzenia i kontroli czy wytycznych do planowania operacji były diametralnie inne, wynikały bowiem z zasad głębokiej konspiracji. Bardzo ciekawe są dla mnie wnioski dotyczące bezpieczeństwa operacji, czyli OPSEC-u. Z tym powinni zaznajomić się ci wszyscy, którzy zajmują się planowaniem użycia sił specjalnych w terenie zajętym przez przeciwnika. Tutaj każdy szczegół jest ważny. W czasie II wojny światowej nonszalanckie noszenie krzyża harcerskiego na pasku przy spodniach czy paradowanie w butach-oficerkach (taka była konspiracyjna moda) mogło doprowadzić do dekonspiracji. Warto więc pomyśleć, czy obecnie np. ułatwiać karierę żołnierzy z wojskowo-patriotycznymi tatuażami na ciele, czy raczej edukować, że taki tatuaż będzie dekonspirował. Oczywiście, fani patriotycznych tatuaży zaraz mnie zakrzyczą, ale Rosjanie na Ukrainie rozbierali jeńców i sprawdzali właśnie… tatuaże.
Druga część dotyczy bezpośrednio działań ZB „A” JWK realizowanych podczas misji w Afganistanie. Czy odkrywa Pan tam jakieś tajemnice, które dotychczas nie były publikowane w przestrzeni medialnej?
Jest tam sporo nowych informacji dotyczących kulisów planowania i prowadzenia operacji. Niektóre z tych historii znane były dotychczas tylko z lapidarnych komunikatów prasowych. W książce opisujemy je ze szczegółami.
Ostatnia część ma formę wywiadu z gen. Tomaszem Białasem. Czego dotyczy wywiad i jakie tematy są w nim poruszane?
Mówimy o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Analizujemy rzeczywistość poprzez doświadczenia „Białego” i wnioski jakie można wyciągnąć np. z przebiegu wojny w Ukrainie czy wojny na Bliskim Wschodzie pomiędzy Izraelem a Palestyńczykami. Mówiąc o historii, pokazujemy, jak polscy stratedzy potrafili wykorzystać operacje specjalne do osiągania celów strategicznych istotnych dla państwa. Tak było np. w przypadku „buntu” gen. Żeligowskiego w 1920 r. czy przygotowań do wybuchu III Powstania Śląskiego w 1921 r. Omawiamy też działania ukraińskich sił specjalnych, choćby uszkodzenie podmorskiego rurociągu Nord Stream czy operacje rosyjskie prowadzone w Ukrainie oraz na Zachodzie Europy. Z tego wszystkiego „Biały” stara się wyciągnąć wnioski na przyszłość. Jeśli chodzi o szczegóły – zapraszam do lektury.
Wiemy już czego możemy spodziewać się po „Trzech wojnach <<Miotły>>”, ale wróćmy na chwilę do samej pracy nad książką. Tak, jak już na początku wspomnieliśmy proces pisania książki trwał długo. Co było największym wyzwaniem przy zbieraniu materiałów do tej publikacji?
Na pewno było to weryfikowanie informacji o batalionie AK „Miotła”. Bardzo mało jest informacji o tym oddziale. „Miotła” była przeznaczona do likwidacji zdrajców wśród Polaków. To niewdzięczna robota, którą nikt za bardzo się nie chwalił. W odróżnieniu od „bratniego” „Parasola” nigdy nie powstała lista osób, które zostały zlikwidowane.
Oba oddziały miały podobne cele wysokowartościowe były podobne: istotni wrogowie państwa polskiego. „Parasol” miał zająć się najwyższymi funkcjonariuszami niemieckimi m.in. w Warszawie. Oddział składał się z młodych ludzi z inteligenckich rodzin, harcerzy Szarych Szeregów. Ludzie z „Parasola” działali z otwartą przyubicą, w biały dzień likwidowali hitlerowców w sercu dzielnicy niemieckiej. Ponosili przy tym ogromne straty. Dowództwo Kedywu akceptowało te straty ze względów psychologicznych i propagandowych. Te operacje miały podnosić na duchu terroryzowanych Polaków i osłabiać morale Niemców, którzy w żadnym miejscu okupowanego kraju nie mogli się czuć bezpiecznie.
Natomiast „Miotlarze” mieli zamiatać śmieci – zdrajców wśród własnych rodaków. Ci zdrajcy mieli swoje rodziny, które często uważały, że zlikwidowano niewinnego człowieka. Po wojnie aparat bezpieczeństwa PRL przejął część dawnych współpracowników gestapo, na których polowali „Miotlarze”.
Trzeba też pamiętać, że wojna nigdy nie jest czarno-biała i jednoznaczna. Dochodzi do pomyłek, samowoli, tragicznych zbiegów okoliczności. Powstańczy dowódca „Miotły” – ppor. „Torpeda” – został 18 stycznia 1945 r. zastrzelony przez dwóch żołnierzy batalionu „Zośka”. Rozkaz wykonania wyroku śmierci przekazał im oficer Komendy Głównej AK o pseudonimie „Anatol”. Kilka miesięcy później nieznani sprawcy zastrzelili „Anatola”. Nie wiemy nic więcej.
Myślę, że z takich powodów – w odróżnieniu od „Parasola”, który posiada kompletny, szczegółowy wykaz operacji specjalnych – takie zestawienie nie powstało w „Miotle”. „Miotlarze” zsumowali swoje operacje, ale nigdy nie chcieli mówić o szczegółach większości z nich.
Czy to będzie ostatnia książka o komandosach z Lublińca Pana autorstwa, czy ma Pan jakieś kolejne pomysły i możemy spodziewać się kolejnych pozycji o tej Jednostce?
Jak już wspomniałem, ja nie chcę opisywać świata, chcę tłumaczyć procesy jakie w nim zachodzą. Dlatego każdy, kto interesuje się siłami specjalnymi powinien przeczytać książkę o „Miotle”, aby zrozumieć na czym polega doktryna sił specjalnych. Najczęściej nie interesują nas dokumenty doktrynalne. Jednak jeśli ich nie zrozumiemy, to nie zrozumiemy też po co w ogóle mamy Wojska Specjalne. To jest kluczowo ważne w przypadku polityków decydujących o użyciu wojska oraz samych wojskowych wyznaczających konkretne zadania dla posiadanych sił.
Teraz intensywnie pracuję, aby przed wakacjami ukazało się drugie, rozszerzone wydanie przewodnika po militarnym Dziwnowie – miasteczku na wyspie Wolin, gdzie przez lata stacjonował 1. Batalion Szturmowy, który w połowie lat 80` został przeniesiony do Lublińca. Na bazie 1. BSz powstał 1. Pułk Specjalny, a obecnie funkcjonuje Jednostka Wojskowa Komandosów. 1. BSz miał numer 4101, który teraz nosi JWK.
Przewodnik będzie ciekawą lekturą dla fanów historii działań specjalnych. W pierwszej jego części opisuje historię 1. Batalionu: szkolenie oraz prowadzone operacje. W drugiej krótko opisuję JWK, a trzecia będzie właściwym przewodnikiem, który poprowadzi czytelnika po miejscach związanych z komandosami: miejscami ćwiczeń czy lokalami, w których spędzali czas wolny. Pozwoli nawet osobiście poznać kilku weteranów z batalionu, którzy mieszkają w Dziwnowie.
To miasteczko ma kapitalną historię. Przed II wojną światową był to jeden z najważniejszych garnizonów niemieckiego lotnictwa. Swoje letnie rezydencje mieli tam najbliżsi współpracownicy Hitlera. W 1949 r. w koszarach urządzono wielki szpital dla partyzantów z Grecji, którzy w czasie wojny domowej sił komunistycznych z siłami rządowymi zostali ranni, później drogą morską przerzuceni w tajnej operacji służb Układu Warszawskiego do Świnoujścia i drogą lądową do Dziwnowa. Tam byli leczeni i później osiedlali się w Polsce i w Czechosłowacji. Natomiast w 1976 r. kilkudziesięciu saperów morskich z Dziwnowa, „zalegendowanych” jako cywilni pracownicy Polskiej Akademii Nauk, z ciężkim sprzętem, popłynęło na Antarktydę budować polską stację badawczą Arctowski.
Historia wojska skrywa jeszcze sporo historii wartych nagłośnienia.
Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał: Tomasz Łukaszewski