piątek, 31 stycznia

Mija 30 lat od pierwszej zagranicznej misji jednostki GROM, która realizowana była na Haiti. Świadkiem i dokumentalistą tych wydarzeń był Piotr Andrews, pracujący przez 22 lata jako fotoreporter Agencji Reutersa. Jak do tego doszło, że stał się fotografem GROM, który przez ponad 20 lat wykonywał w różnych miejscach i sytuacjach zdjęcia żołnierzy jednostki? O wspomnieniach, ludziach, fotografiach i przyjaźni rozmawiał Tomasz Łukaszewski.

W tym roku mija 30 lat od pierwszej misji zagranicznej GROM na Haiti. To właśnie tam rozpoczął Pan współpracę z tą wyjątkową polską jednostką specjalną, która trwała przez ponad 20 lat. Jak do tego doszło, że stał się Pan fotografem GROM?

W tamtych czasach pracowałem dla Agencji Reutera. Na Haiti trafiłem zanim jeszcze pojawił się tam GROM. Wówczas było tam dużo brutalnych zajść, podczas których jeden z naszych kolegów dziennikarzy został postrzelony w głowę. Agencja zawsze wysyłała mnie w niebezpieczne miejsca, dlatego postanowiono że zastąpię rannego kolegę i pojadę na Haiti.
Któregoś dnia dowiedziałem się, że na wyspie jest bardzo tajna polska jednostka specjalna. Jeszcze wtedy nie wiedziałem że nazywa się GROM. Chciałem ją odnaleźć i skontaktować się z jej członkami.
W tym czasie Amerykanie przywieźli na wyspę prezydenta Jeana-Bertranad Aristide i brałem udział w jakieś uroczystości z jego udziałem. Właśnie tam zobaczyłem stojących w oddali dwóch polskich żołnierzy. Pamiętam, że obaj byli pułkownikami. Po zakończeniu części oficjalnej uroczystości chciałem zwrócić na siebie ich uwagę. Zacząłem dotykać ramienia w miejscu gdzie wojskowi mieli emblemat z orzełkiem i jak jakiś wariat machać do nich rękami.

Podeszli do mnie i po angielsku zapytali o co mi chodzi. Jednym z nich okazał się ówczesny dowódca GROM pułkownik Sławomir Petelicki. Nie pamiętam kim był drugi oficer. Odpowiedziałem po polsku, że jestem pracownikiem Agencji Reutera akredytowanym na Haiti i że dowiedziałem się, że na wyspie przebywają żołnierze polskiej jednostki specjalnej. Zapytałem wprost czy to oni, bo chciałbym się spotkać i porozmawiać o możliwości zrobienia kilku zdjęć z ich udziałem. Pamiętam, że pułkownik (w dalszej części wywiadu z oczywistych względów w rozmowie będziemy używali stopnia generał – przyp. red.) popatrzył się na mnie surowo i stwierdził że musi to przemyśleć i że skontaktuje się ze mną za kilka dni.

Ile czasu czekał Pan na kontakt ze strony generała Petelickiego i gdzie odbyło się Wasze kolejne spotkanie?

Mieszkałem wtedy w nieistniejącym już hotelu Montana. Został zniszczony podczas trzęsienia ziemi parę lat później. Wieczorem tego samego dnia przebywałem w barze hotelowym i podszedł do mnie recepcjonista, który roztrzęsionym głosem poinformował mnie, że w lobby czekają na mnie uzbrojeni żołnierze. Poszedłem za nim i zobaczyłem czterech polskich żołnierzy. Z tym spotkaniem wiąże się, z resztą, zabawna anegdota. Dowódca tej małej grupy podszedł do mnie i zapytał po angielsku: „Mr Andrews? Do you speak English?”. Odpowiedziałem: „Tak, ale świetnie mówię po polsku”. Tym żołnierzem okazał się Piotr Gąstał – BIS. Do dziś z tego żartujemy. Wracając jednak do owego spotkania – zostałem poinformowany, że generał proponuje spotkanie – teraz. Wsiadłem do ich samochodu i pojechaliśmy do polskiej bazy.

Jak przekonał Pan generała do współpracy?

Generał przywitał mnie, oprowadził po bazie i zapytał o co mi tak naprawdę chodzi. Powiedziałem, że jeżeli się zgodzi to chciałbym robić materiały reporterskie o jednostce. Niech tylko wskaże czas i miejsce a ja tam będę. Jeśli dobrze pamiętam powiedziałem: „proszę mi wskazać co mogę sfotografować a czego nie mogę – dostosuję się do tego. Następnie jak ja to sfotografuje, to Pan albo Pana podwładny pojedzie ze mną do mojego biura, gdzie w ciemni wywołuję zdjęcia”. Wtedy jeszcze były to czasy negatywów. „Pan obejrzy zdjęcia i wskaże te, które mogę mieć i wykorzystać a pozostałe zdjęcia Pan zabierze. Ja ich nie chcę mieć u siebie”.
Generał popatrzył się na mnie jak na osobę z nie z tego świata, bo przeważnie dziennikarze zachowują się jak hieny. Po krótkim namyśle zgodził się i tak właśnie zaczęła się moja przygoda z GROM na Haiti, która trwała nieprzerwanie do 2015 roku. Żadne ze zdjęć, które zrobiłem i którego nie miałem prawa wykorzystać, nigdzie nigdy nie wypłynęło.

Czy często Pan towarzyszył i dokumentował działania polskich żołnierzy na Haiti?

Prawie codziennie jeździłem z żołnierzami GROM i zawsze miałem przydzieloną ochronę złożoną z czterech żołnierzy. Przez 3 miesiące jakie przebywałem na Haiti prawie cały czas spędzałem z gromowcami. Pamiętam, że nawet jak mój samochód został zniszczony przez huragan Gordon, który wówczas przeszedł przez wyspę, jednostka udostępniła mi samochód, z którego mogłem korzystać do czasu gdy mój pojazd nie został odgruzowany.

Z tego co słyszę, to współpraca z dowództwem układała się modelowo. A jak na Haiti układała się współpraca ze zwykłymi żołnierzami GROM-u?

Fantastycznie. Do tej pory ludzie z tej jednostki to najlepsi przyjaciele jakich mam. Są to ludzie, na których można całkowicie polegać. Służą radą i zawsze pomagają obojętnie czy to na misji czy w zwykłym życiu. Miałem tam fantastycznego przyjaciela w osobie Andrzeja Drewniaka, Sławka Górki czy Andrzeja Kruczyńskiego. Piotra Gąstała na Haiti nie widziałem wówczas zbyt często, bo BIS był wtedy przydzielony do ochrony generała Meada. To były i są fantastyczne osoby.

GROM była pierwszą jednostką specjalną III RP szkoloną na wzór zachodnich jednostek specjalnych. Jak jednostka wypadła na swojej pierwszej misji zagranicznej pod względem organizacji, przygotowania i wyposażenia?

Jeżeli chodzi o wyposażenie to pamiętam, że GROM miał wtedy MP5 – co było zupełnie inne niż to, co posiadały wówczas jednostki zachodnie. Tak naprawdę to były duże różnice, ale GROM był przygotowany bardziej do działań w mieście niż do walki w polu. Trudno mi coś więcej powiedzieć na ten temat, bo nie towarzyszyłem żołnierzom we wszystkich ich wyprawach na Haiti. Nie dlatego, że nie chciałem, ale dlatego że nie wszystko można fotografować i udostępniać mediom.

Nie każdy dziennikarz ma takie podejście jak Pan. Niektórym trudno zrozumieć, że praca z żołnierzami sił specjalnych różni się od pracy zwykłego reportera.

Ja zawsze trzymałem się takiej filozofii. Byłem kiedyś w Afganistanie i spotkałem tam włoskich carabinieri z jednostki specjalnej którzy w 2001 roku szkolili afgańskich żołnierzy. Robiłem im zdjęcia i widziałem, że jeden bardzo miły żołnierz nie czuł się komfortowo w tej sytuacji. Zapytałem się go wprost czy jest z jednostki specjalnej i nie chce aby jego twarz była pokazywana. Potwierdził. Skasowałem wszystkie zdjęcia jakie zrobiłem podczas tej sesji. Było to proste, bo to już były czasy aparatów cyfrowych.

Czy takie podejście to standard światowy, czy to Pana prywatne i osobiste podejście do współpracy z siłami specjalnymi?

To osobiste przemyślenia jakie zrodziły się podczas mojej całej kariery. Zawodowo zacząłem fotografować kiedy mieszkałem w Kanadzie. Dość często robiłem zwykłe zdjęcia prasowe w Montrealu. Kiedyś fotografowałem pożar i widziałem miejscowych reporterów którzy bardzo agresywnie podchodzili do ludzi rannych i poparzonych. Uważam, że zawsze w tym wszystkim musi być jakaś równowaga i szacunek dla osób, które cierpią. Mogę robić takie zdjęcia ale długim obiektywem z daleka.

Jeżeli chodzi o siły specjalne to ich działania są tajne i mogą być źródłem kłopotów a czasem i nawet cierpień dla samych żołnierzy jak i ich bliskich. Są grupy, którym bardzo zależałoby na rozbiciu takich jednostek jak GROM. Bardzo łatwo jest odnaleźć czyjąś rodzinę poprzez ujawnienie twarzy operatora. Moje podejście było takie, że Ci żołnierze są kim są i ich twarzy się nie pokazuje.

Czy zasady jakie Pan wyznaje zostały docenione przez żołnierzy GROM? Czy byli wobec Pana bardziej otwarci i dzięki temu budowały się Wasze relacje?

Uważam, że bardzo pomogło to w budowaniu wzajemnych relacji. Ja robiłem zdjęcia GROM-u do 2015 roku, do czasu jak całkowicie wyjechałem z Polski. Zawsze, czy dowódcą był gen. Petelicki, gen. Polko, płk Zawadka, gen. Pataląg czy Piotr „BIS”, to miałem dostęp do jednostki. Oni doskonale wiedzieli, że moja praca nie pójdzie w innym kierunku niż ten, który jest przyjęty przez GROM. Zawsze im pokazywałem jakie zdjęcia chcę wysłać do publikacji i mieli do mnie pełne zaufanie.

Polecamy temat: Pierwsza w Polsce konferencja byłych i czynnych żołnierzy wojsk specjalnych – „GROM-VETERANS” >>

Jak już wspominałem, nigdy nie pokazywałem na zdjęciach twarzy żołnierzy. Zawsze byli albo zamaskowani albo im twarze zasłaniałem. Oczywiście na Haiti nie maskowali twarzy. Mieli tylko duże czarne okulary i przez to można było ich rozpoznać, ale była na to zgoda ówczesnego dowódcy. Wówczas generałowi bardziej zależało aby nagłośnić w mediach fakt, że jest w Polsce taka specjalna jednostka. Generał był genialnym strategiem i potrafił umiejętnie „grać” mediami. W pewnym momencie też wpasowałem się w te działania.

Co Pan ma myśli mówiąc, że generał potrafił umiejętnie „grać“ mediami?

Stworzenie takiej jednostki specjalnej jak GROM wymaga wiedzy z kim i w jaki sposób rozmawiać. To jest bardzo polityczna sytuacja. Media są czasami bardzo przydatne w takich sprawach. Teraz też widzimy, że media w różnych sytuacjach są wykorzystywane do zbudowania pozytywnej opinii danego projektu. Tyle mogę powiedzieć na ten temat.

Czy pamięta Pan jakieś zdjęcie wykonane na Haiti, które było świetnym zdjęciem reporterskim ale generał nie zgodził się na jego wykorzystanie.

Takiej sytuacji z generałem nigdy nie było. Generał w pewnym sensie zaufał mojemu instynktowi. Nigdy nie byłem przy sytuacji podczas której GROM musiał użyć swoich atutów czy broni. Oni tam moim zdaniem byli bardziej na misji pokojowej. Przez ich obecność ludzie zachowali się zupełnie inaczej. Nawet ludność największych slumsów nie starzała żadnego problemu. Gdy żołnierze GROM szli to wszyscy rozsuwali się na boki. Czuć było wzajemny szacunek po obu stronach: żołnierzy GROM do miejscowej ludności i miejscowej ludności do żołnierzy GROM.

Jest jakieś zdjęcie z tamtego okresu, które przywołuje mocne wspomnienia, oddające jakość i wartość jednostki?

Po 30 latach od tamtych wydarzeń już nie pamiętam. Na Haiti było dużo nieprzyjemnych sytuacji ale, tak jak mówiłem na początku naszej rozmowy, tak było głównie jeszcze zanim przyjechał GROM. Jak jednostka się pojawiła sytuacja zaczęła się już stabilizować, chociaż na północy było dalej gorąco. Przeszedł jeszcze huragan Gordon i GROM pomagał miejscowej ludności uporać się ze skutkami żywiołu. Nie pamiętam jednak żadnych wyjątkowych zdjęć.

Można powiedzieć, że moje zdjęcia z Haiti miały bardziej charakter PR-owy i służyły promocji jednostki np. generał siedzący w samochodzie wśród żołnierzy, żołnierz stojący przy startującym lub lądującym Black Hawku czy jeden z żołnierzy eskortujący szefa ONZ albo innego ważnego człowieka. To były zdjęcia bardziej o takim charakterze.

Na Haiti zaczęła się pana współpraca z jednostką i przyjaźń z żołnierzami GROM. Jak to się rozwijało w kolejnych latach?

Bardzo się rozwijało. Po powrocie z Haiti w 1994 roku od razu zaczęliśmy spotykać się już na stopie przyjacielskiej w różnych miejscach. Później generał Petelicki zaprosił mnie, abym robił zdjęcia w jednostce. Kolejni dowódcy znali moją reputację i dalej pozwalali mi robić zdjęcia Jednostki. Wtedy też zrobiłem moje najlepsze zdjęcie żołnierzy GROM. Wszyscy mówią, że to najbardziej znane na całym świecie zdjęcie Navy Seals, a prawda jest taka, że to 4-5 żołnierzy GROM wychodzących z wody, trzymający jeszcze wtedy w ręku MP5 z tłumikami. Była cała seria takich zdjęć. Później przez kolejne lata robiłem zdjęcia w różnych miejscach w Warszawie czy Zespołu Bojowego „B” nad morzem. Przez te wszystkie lata jednostka bardzo się rozwijała. Żołnierze mieli coraz lepszy sprzęt dorównujący Delta Force czy Navy Seals.

Fot. Piotr Andrews

Czy do takich spotkań dochodziło tylko w Polsce? Towarzyszył Pan GROM-owi w ich kolejnych misjach?

Do takich spotkań dochodziło w różnych częściach świata. Na przykład w 2003 roku nikt nie wiedział o tym, że GROM był w Iraku. Nawet zwykli amerykańscy żołnierze nie mieli takiej świadomości. Wówczas w Iraku towarzyszyłem amerykańskim żołnierzom z batalionu czołgów. I nagle spotkałem Andrzeja Kruczyńskiego. GROM realizował wówczas operację w Kuwejcie. Andrzej doskonale wiedział, że ja nikomu nic nie powiem na temat jednostki i jej misji. Z tego okresu pochodzi jedno słynne zdjęcie, którego autorem był mój już nie żyjący kolega z Reutersa. Na zdjęciu widać, jak stoi grupa polskich żołnierzy razem z generał Polko z odsłoniętą twarzą.

Spotkałem się też kiedyś z gromowcami w Kandaharze w Afganistanie. To też była taka zabawna sytuacja, bo ja wiedziałem że oni tam są – nawet mieli mnie odebrać z lotniska, ale się nie pojawili. Byłem wtedy przydzielony do wojsk kanadyjskich. Pytam kapitan, która pełniła rolę mojej łączniczki z wojskowymi czy wie gdzie stacjonuje polska jednostka specjalna. Pani kapitan ze zdziwieniem stwierdziła tylko, że tutaj nie ma żadnej jednostki specjalnej. Następnego dnia spotkałem się z nimi przypadkiem na stołówce. Siedzę sobie z chłopakami z GROM-u, którzy wtedy byli w szortach i wszyscy brodaci, i przechodzi obok nas moja kapitan. Patrzy z niedowierzaniem z kim ja tam siedzę. Od tego czasu inaczej już mnie postrzegała.
Cała moja przyjaźń z żołnierzami GROM trwa cały czas.

Jak Pana zdaniem GROM był i jest postrzegany na świecie? W czasie misji na Haiti GROM był nikomu nie znaną jednostką, można powiedzieć że na dorobku. Jak jest teraz postrzegana?

Bardzo dobrze. Wszyscy na całym świecie z którymi rozmawiałem bardzo chwalą GROM. Można powiedzieć, że teraz wszystkie jednostki specjalne są na podobnym poziomie. Może SAS, Delta Force czy Navy Seals są trochę z przodu, bo mają bardzo długą tradycję i historię dokonań. Jeżeli jednak chodzi o sprzęt i wyszkolenie to GROM stara się być ze wszystkim jak najlepszy. Wszyscy żołnierze, którzy byli w jednostce a teraz szkolą swoich następców, starają się aby była ona na jak najwyższym światowym poziomie.

Jest coś co GROM-owi brakuje do tych wymienionych najlepszych jednostek?

Teraz nie wiem, bo od 2016 roku już nie jestem na bieżąco. Przez osiem lat mogło się dużo zmienić. To jak lata świetlne, ale trudno mi to określić. Szczególnie to, co dzieje się w Ukrainie powoduje dużo zmian. Jestem pewien że jednostka rozwija się, szczególnie że mamy bardzo dobrą relację z Amerykanami, ale w którym kierunku i jak to idzie to nie powiem. Nie mam takiej wiedzy a nawet gdybym miał to nie mógłbym nic o tym powiedzieć.

W przyszłym roku GROM będzie miał 35 lat. To już słuszny wiek. Czy chce Pan przekazać jakieś specjalne życzenia dla byłych i obecnych żołnierzy GROM-u.

Chciałbym aby zawsze byli bezpieczni, to chyba jest najważniejsze. Należy pamiętać, że służba w siłach specjalnych jest bardzo ciekawa i jest to podniecające życie, ale trzeba mieć podwójną osobowość – innym jest się dla rodziny, a innym podczas służby. Dlatego chciałbym im życzyć aby z misji zawsze wracali do swoich rodzin w komplecie i w pełnym zdrowiu.

Dziękuję za rozmowę!